niedziela, 19 kwietnia 2015

Z O.O ;)

Poprzedni weekend rozpieszczał nas znacznie bardziej juz obecny ... i na szczęście udało nam się go spędzić bardzo aktywnie. Co roku, wiosną wyciągam mojego Stefana do ZOO. Stef jak twierdzi "nienawidzi zwierząt", ale myślę że to tylko taka jego "maska", bo boi się, że ściągnę do domu jakiego kota, którym straszę go od lat ;)) mówi się też, że tylko źli ludzie nie lubią zwierząt', a mój Stef jest najlepszym człowiekiem jakiego znam. Niemniej jednak ZOO nie lubi. Ale chodzi ... innego wyjścia nie ma ;)
Myslałam, że z wycieczki bardzo ucieszy się moja Little B., bo ona jak wszystko ma po tacie ;) akurat zwierzątka kocha. Największą frajdę sprawiało jej bieganie po trawie, na której co 10 m. wbite  były tabliczki - Szanuj zieleń! Tak więc po trawie biegała i Bianula i tata biegający za Bianulą, żeby ją złapać. Śmiechu była kupa. Przynajmniej bardzo cieszyła się B., że tata ją goni... ;)
Kolejną atrakcją w ZOO był ... plac zabaw. Zresztą chyba nie tylko dla Bianki, no tam zwiedzających  z dziećmi było jednak najwięcej. Nawet małpy, które byłam przekonana, że wywołają u Małej euforię, przeszły jakoś bez echa. Najdłużej patrzyła na surykatki ;)
Udało nam się trafić na porę karmienia słoni! ... Też trzeba było się stamtąd ewakuować, bo akurat słoń rownież na Little B. nie zrobił wrażenia. No i jeszcze nasze bliźniaki ... ;))
Nataniel przespał całą wycieczkę, obudził się dopiero przy wyjściu, natomiast Alan przy wyjściu dopiero zasnął ;)
Tak więc tegoroczne wyjście do ZOO było bardzo udane :)

Ale tradycyjnie jesteśmy tam w przyszłym roku !








Tak wyglądała większa część naszej wycieczki - w pogoni za B. :)







Przepraszam, że większość zdjęć jest z boku lub od tyłu, ale Little B. w tym dniu nie miała ochoty na pozowanie :))

czwartek, 9 kwietnia 2015

Mama w wielkim mieście ...

... a raczej powinno być w tramwaju ...
Bardzo rzadko mi się to zdarza, ale się zdarza i właśnie dziś mi się zdarzyło ... skorzystać z komunikacji miejskiej. Głównie dla Bianki, bo bardzo ją cieszą tramwaje i autobus, zresztą jak każde dziecko. To chyba nie jest mój dzień ... przygoda zaczęła się już w drodze na przystanek, kiedy z Bianką na rękach, pchając wózek z bliźniakami, trzymając jeszcze torbę z całym spacerowym must have, przebiegałam przez przejście dla pieszych, żeby zdążyć na stojący na przystanku tramwaj. Motorniczy, a raczej PANI prowadząca tramwaj odjechała mi dosłownie przed nosem, patrząc prosto przed siebie, udając że niby mnie nie widzi ... Pchając wózek z bliźniakami, który z samego faktu, że jest bliźniaczy jest już dość charakterystyczny  z pewnością byłam niezauważalna ... ;] Ale to nic, bo za 3 minutki mieliśmy następny tramwaj, a pogoda była dziś wyjątkowo piękna, więc obserwując z Bianulą pędzące ulicą auta, czekałyśmy na nasz transport. I nadjechał. Jak pech to pech - tramwaj starego typu, ze schodkami przy każdych drzwiach. Nie byłby to żaden problem, gdybyśmy mieli bardziej przyjazne społeczeństwo. Stojąc przy drzwiach dla wózków dziecięcych i inwalidzkich, przy których przy uprzejmości Motorniczych rozkłada się kładka do wjazdu, czekałam aż Pan Motorniczy łaskawie wysiądzie ze swojej kabiny i rozłoży tą kładkę ... i doczekałam się jedynie sygnału odjazdu ... Trzeba było widzieć moją minę, bo takiego szoku dawno nie doznałam. Nie mogłam też liczyć na pomoc osób czekających ze mną na przystanku, a wsiadających do tego samego tramwaju. Boże jak znieczulica panuje wsród naszego społeczeństwa. Żeby nie zapytać kobiety z dzieckiem i wózkiem czy jej pomóc?! Każdy wsiadł, zajął sobie krzesełko i w drogę. Kto by im kazał zobaczyć coś poza czubkiem własnego nosa.
Jakby tego było mało, gdy juz udało mi się wsiąść do następnego niskopodłogowego ( DZIĘKI, ŻE TAKIE SĄ) tramwaju, zając miejsce wyznaczone dla wózków, okazało się, że najbliższe wolne krzesełko do usytuowania Bianki mam po drugiej stronie. Dwa miejsca obok miejsca na wozek były zajęte przez dwie zapatrzone w siebie pary, ktore były zbyt zajęte głaskaniem się po rękach i szeptaniem sobie do ucha ... więc moja dwuletnia Nyny (tak Bianka sie nazywa w swoim języku) musiała siedzieć sama po drugiej stronie pojazdu. Oczy latały mi naokoło głowy z siedzącej samej Bianki, na kołyszący się we wszystkie strony wózek. Jechaliśmy w sumie 3 przystanki, cały czas mówiłam "Bianka trzymaj się mocno poręczy i krzesełka" i nawet nie usłyszałam.propozycji zamiany miejscami, żeby dziecko siedziało blisko mnie.

Znieczulica totalna panuje wsród nas. Mamy klapki na oczach i nic nas nie interesuje, prócz własnego JA. A potem jest wielkie halo i oburzenie, bo w wiadomościach źle skomentowali zachowanie sąsiadów człowieka, który zmarły w poniedziałek wielkanocny wyjąc na całą kamienicę z bólu, a sąsiadów ruszyła dopiero cisza panująca w mieszkaniu na drugi dzień ...

Dziękuję to tyle ...